Kazanie na IV Niedzielę po Objawieniu


Umiłowani w Chrystusie Panu!

Ewangelia dzisiejsza stawia nam przed oczami Pana Jezusa, który w towarzystwie uczniów przeprawia się łodzią przez Jezioro Galilejskie. Zbawiciel spokojnie śpi, gdy nagle zrywa się burza. Myliłby się jednak ten, kto myślałby, że była to zwykła burza. W greckim tekście Ewangelii określona ona bowiem została słowem seismos, które oznacza trzęsienie ziemi. Fale są tak wysokie, że przykrywają łódź. Sytuacja jest na tyle niebezpieczna, że apostołów ogarnia przerażenie. W mgnieniu oka wszystko wymyka się spod kontroli i żywioł przerasta ludzką zaradność doświadczonych rybaków. Chaos przyrody znajduje odzwierciedlenie w duszach apostołów targanych emocjami, strachem i rozpaczą. Wydaje się po ludzku, że nic nie można zrobić, że już za chwilę pochłoną ich wzburzone fale.

Gdy słuchamy dzisiejszej Ewangelii rodzić się mogą pytania: czy Zbawiciel nie przewidział tej gwałtownej burzy? Czy nie powinien był przestrzec uczniów? Dlaczego nie powiedział im, aby nie wypływali na jezioro, bo wkrótce nadejdzie niebezpieczna nawałnica? A może On wcale nie dbał o ich życie? Sami uczniowie zdają się posądzać Go o obojętność względem siebie, gdy jeden z niech woła: Panie, ratuj nas, bo giniemy! Jednak obojętność Pana była jedynie pozorna.

Odkupiciel chciał wypróbować wiarę apostołów, sprawdzić, czy wierzą, że jest Bogiem i że przy Nim nie może im się stać nic złego. Trzeba podkreślić, iż Pan Jezus od początku przeprawy przez jezioro był ze swoimi uczniami – nie gdzieś daleko, ale w samym sercu burzy targającej nie tylko ich łodzią, ale i ich sercami. Chrystusowy sen nie oznacza nieświadomości, On w pełni panował nad wszystkim, co się działo. Gdy przerażeni uczniowie zawołali: Panie ratuj, wówczas okazał swą wszechmoc. Jak opisuje Ewangelia, Pan Jezus wstał i rozkazał, czy też jak czytamy w greckim tekście epetimēsen, to znaczy skarcił, wiatry i morze. I stała się cisza wielka.

Jak wskazywali Ojcowie Kościoła, fale uderzające o łódź apostołów były zapowiedzią ataków świata zwiedzionego przez diabła na Chrystusowy Kościół. Ma on mnóstwo wrogów, którzy zajadle godzą w niego słowem i czynem, atakują z zewnątrz i co o wiele niebezpieczniejsza także od wewnątrz, usiłując go zatopić. Jak ciemność nie znosi jasności, tak szatan nie znosi prawdziwego Kościoła, a jak owe fale uderzały w łódź apostołów na Jeziorze Galilejskim, tak szatan prześladuje współczesnych apostołów, katolików, którzy głoszą prawdziwą naukę Naszego Pana Jezusa Chrystusa, a nie dopasowaną do liberalnego świata karykaturę katolicyzmu.

W tragicznej sytuacji, w jakiej znajdują się dziś wierzący, możemy zadawać sobie pytanie, czemu Bóg nie uchronił swojego Kościoła od burz? Nie uczynił tego, bo wiedział, że są one potrzebne. Tak jak burze oczyszczają drzewo, gdy otrząsają suche liście i martwe gałązki, które jedynie oszpecają drzewo, tak też prześladowania i kryzysy sprawiają, że zwiędłe i suche dusze odpadają jak zżółkłe liście, a zatem oczyszczają Kościół ze złych i martwych dusz, także i tych przyodzianych w purpury, które go okrywały wstydem i hańbą.

Kochani moi! W sercach wielu katolików kryje się cały czas oczekiwanie, że skoro uwierzyli Panu Bogu, to w ich życiu nie może być żadnych burz. I jeśli myślisz, że do tego grona nie należysz, to odpowiedz sobie na pytanie: co się z tobą dzieje, kiedy w twoim życiu pojawiają się zawirowania i burze? Czy nie jest przypadkiem tak, że wówczas chętnie nadstawiasz ucha na diabelski szept: Bóg o tobie zapomniał! A czy Pan Jezus przyrzekał, że zachowa cię od wichru i burz? Nie. On daje ci swoją obecność i pomoc. Obecność Boga w czasie życiowych burz jest wprawdzie często milcząca, ledwie zauważalna, ale jednak stała i niewzruszona.

Amen.