Kazanie na XII Niedzielę po Zesłaniu Ducha Świętego



Umiłowani w Chrystusie Panu!

Z pewnością było czymś szokującym dla osób słuchających przypowieści z ust Zbawiciela, iż żydowski kapłan oraz lewita, a zatem osoby należące do grupy szczególnie oddanej Bogu, minęli obojętnie swojego współbrata, który ranny leżał przy drodze wiodącej z Jerozolimy do Jerycha. Trzeba przy tym podkreślić, iż kierunek ich podróży nie został przez Naszego Pana wskazany przypadkowo. Wracali oni z Jerozolimy, ze świątyni, w której sprawowali Boży kult. Ich szaty przesiąknięte pewnie jeszcze były wonią kadzidła, jednak umysły dalekie już były od tego, co jeszcze przed chwilą mieli na ustach, śpiewając psalmy ku czci wszechmogącego i miłosiernego Boga. Choć mieli oni wystarczające środki, by udzielić pomocy rannemu współbratu, minęli go obojętnie. Nie ulega zatem wątpliwości, iż nie mieli oni w sobie miłości bliźniego.

Tak jest niestety także z większością katolików, którzy pozostają obojętni na los swych prześladowanych fizycznie i duchowo braci w Chrystusie. Jak żydowski kapłan i lewita przechodzą oni obojętnie obok półżywego, potrzebującego pomocy bliźniego na Bliskim Wschodzie, by z otwartymi rękoma witać tych, którzy palą tam kościoły, krzyżują i podrzynają gardła chrześcijanom odmawiającym wyznania wiary w Allacha. Przechodzą oni obojętnie obok tych, którzy proszą o katolicką wiarę, o chrzest, o sakramenty i w imię szatańskiego ekumenizmu każą im pozostać luteranami, muzułmanami czy poganami. Biada tym ludziom, którzy mają usta pełne miłości, a swą obojętnością mordują potrzebujące pomocy dusze. Oby w porę się opamiętali i nie usłyszeli z ust Boskiego Sędziego słów: Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom! Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić (Mt 25, 41-42).

Pochwałę z ust Pana otrzymał z kolei Samarytanin, który pochodził z narodu będącego u Żydów w takiej pogardzie, że Żyd Samarytanina omijał i uważał za wroga. I ten właśnie znienawidzony Samarytanin okazał swą miłość do bliźniego i to nie tylko słowami współczucia, lecz licznymi uczynkami, opatrzył rannego Żyda, włożył go na swoje bydlę i zawiózł go do gospody, sam idąc pieszo. Zapłacił on za pielęgnowanie rannego i gotów był do poniesienie dalszych wydatków, choć mógł przypuszczać, że poraniony i złupiony Żyd nie wróci mu wydanych pieniędzy, a może i nigdy nie okaże wdzięczności.

Taka właśnie powinna być katolicka miłość bliźniego. Nie poprzestaje ona na słodkich słowach, lecz ma być czynna. Jak bowiem upomina wiernych św. Jan Ewangelista: Dzieci, nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą! (1 J 3, 18). Ma być ona także bezinteresowna, nie powinna oglądać się na zysk, bo wówczas nie byłaby już miłością ani poświęceniem, lecz interesem, szukaniem korzyści. Zaś prawdziwa miłość, jak mówi św. Paweł Apostoł, nie szuka swego (1 Kor 13, 5).

Kochani moi! Zamiast narzekać na postępowanie innych ludzi, okazujmy naszym braciom w Chrystusie prawdziwą miłość. Znajdźmy czas na rozmowę z drugim człowiekiem, który być może obserwując kryzys Kościoła i cywilizacji przeżywa zwątpienie i potrzebuje dobrej rady, wskazania katolickich kapłanów i biskupów, wiernych temu, czego Kościół nauczał przez dwadzieścia wieków.  Poświęćmy choć chwilę tym, którzy są strapieni i potrzebują pocieszenia. Znajdźmy czas na odwiedziny chorych, wzajemną pomoc w obowiązkach domowych, modlitwę za żywych i umarłych. Znośmy cierpliwie krzywdy i darujmy chętnie urazy. Skoro bowiem zrozumieliśmy, iż bliźnim człowieka, który wpadł między złoczyńców był ten, który mu miłosierdzie okazał, to i do nas kieruje się wezwanie Pana Jezusa: Idź, a czyń i ty podobnie (Łk 10, 37).

Amen.